„Kupię nową bluzkę i zmieni się moje życie”. Czy to możliwe, aby myśląca racjonalnie kobieta wierzyła w iluzje? – Niestety, możliwe i bardzo zgubne – mówi Anna Karny, psycholog.
Karolina Morelowska: Bez wątpienia żyjemy w świecie iluzji. Atakowane reklamami. Piękne, młode, szczupłe kobiety w najmodniejszych markach i kolorach sezonu. Serialowe bohaterki, które mimo różnych przejść i dramatycznych zwrotów akcji osiągają spokój i harmonie. Patrzymy na ten wykreowany świat i nie wiadomo kiedy w końcu mu ulegamy. Kupujemy kolejne bluzki, wciągamy się w serialową fabułę i zaczynamy nią żyć. Na czym polega mechanizm oddziaływania takiego sztucznego świata?
Anna Karny: Proszę zwrócić uwagę na to, jak skonstruowane są reklamy. Bohater nie ma czegoś, co jest reklamowane – jest smutny. Dostaje to – uśmiecha się, wygląda lepiej, ładniej, nawet kolory w jego tle zmieniają się na „pozytywne”. Zwyczajna manipulacja. Kup to – będziesz szczęśliwa. Co myśli się w takim momencie? Jeżeli będę to miała – moje życie będzie lepsze. Znajdę lepszą pracę, lepszego mężczyznę. Małe dziewczynki bawią się lalkami Barbie, wiemy, jak one wyglądają, większe dziewczynki czytają „Bravo Girl”, wiemy, co tam jest napisane. Przez całe życie wpajane mamy: znaczysz tyle, na ile wyglądasz. Zawsze może być lepiej, wyżej, mocniej…
Wydawałoby się, że rozumiemy te manipulacje i im nie ulegamy.
A.K.: Kobieta, która siebie nie akceptuje, jest bardzo podatna na takie mechanizmy. I wcale nie musi iść to w parze z intelektem, z wykształceniem.
No właśnie, za taką podatnością stoi raczej określony rys psychologiczny.
A.K.: Emocjonalne deficyty, które potrafią zawładnąć nami bez reszty. Wtedy właśnie wzmocnień poszukujemy na zewnątrz. I tacy ludzie są najłatwiejszą grupą odbiorców iluzorycznego, świata. Dlatego trzeba powiedzieć tu wyraźnie o akceptacji, a raczej braku samoakceptacji.
O niskim poczuciu własnej wartości?
A.K.: Nie używałabym tego określenia, moim zdaniem jest „przereklamowane”, a nic konkretnego nam nie mówi. Przede wszystkim warto wspomnieć o wadze rozgraniczenia tego, jak widzimy siebie sami, a jak widzą nas inni. Te obrazy zazwyczaj mają niewiele wspólnego. Bardzo często podczas sesji terapeutycznej słyszę słowa, które w istocie znaczą: jestem akceptowana przez partnera/otoczenie, bo jestem atrakcyjna. Same deprecjonujemy tym samym swoją wartość. Za uleganiem temu wszystkiemu, co oferuje zachodnia kultura, gdzieś głęboko, na początku łańcucha, stoi też przeświadczenie: inni widzą mnie tak, jak ja sama siebie postrzegam. A to w połączeniu z nie najlepszym mniemaniem o swojej atrakcyjności sieje spustoszenie.
Wpędza w uzależnianie się, np. od zakupów?
A.K.: Może prowadzić do uzależnień bądź do tzw. zachowań kompulsywnych. Te ostatnie mają na celu głównie rozładowanie napięcia. Każda z nas lubi mieć nowy ciuch i czuć się w nim dobrze – to oczywiste. Lecz co wtedy, gdy nie mogę przegapić żadnej wyprzedaży, kiedy kiepsko u mnie z finansami, a mimo to pędzę do sklepu? Nie chodzi o tę bluzkę, ale o uzależnianie się od emocji, których jej kupienie mi dostarcza. Satysfakcji, przyjemności.
Sama Pani wspomniała, że każda z nas zwyczajnie lubi dobrze wyglądać. Podobnie jak każdy z nas lubi odczuwać satysfakcję. Gdzie jest zatem granica między sprawianiem sobie przyjemności a nałogiem?
A.K.: Kiedy wracam do domu i po chwili euforii pojawiają się wyrzuty sumienia. Kiedy otwieram szafę i widzę, że wisi w niej kilka bluzek podobnych do tej, którą właśnie kupiłam, jeszcze z metkami. Kiedy zdaję sobie sprawę, chwilę po „haju”, że wydałam pieniądze, które powinnam była przeznaczyć na artykuły rzeczywiście potrzebne. Bo to jest zasadnicze kryterium. Nie muszą to być koniecznie ciuchy, kosmetyki. Ten rodzaj uzależnienia obejmuje kupowanie wszystkiego, także na przykład kolejnych garnków czy zasłon – to łatwiej wytłumaczyć, „nie kupuję przecież czegoś dla siebie, ale do domu”. Co nie zmienia jednak faktu, że nadal kupujemy rzeczy kompletnie zbędne, niepotrzebne. Mechanizm jest identyczny. Chodzi o ten jeden moment, kiedy czuję się „dobrze”. Bez względu na konsekwencje.
Zupełnie jak wtedy, kiedy alkoholik sięga po kolejny kieliszek.
A.K.: Tak! Nie będę wnikać w procesy chemiczne zachodzące w mózgu, ale zwyczajnie odczuwa się w tym momencie przyjemność. A że często w takich wypadkach jest to jedyne źródło pozytywnych emocji – człowiek stara się ich sobie dostarczać. To mechanizm uzależnienia. Jak powiedziałam, wyróżniamy tu także natręctwa (zachowania kompulsywne), które redukują lęk. Wydaje się nam: jeśli coś w sobie ulepszę, coś sobie kupię, złe myśli miną, odejdą, poczuję się lepiej, nie wydarzy się nic złego. Mam poczucie panowania nad swoim nastrojem i nad tym, co się stanie. Oczywiście zgubne i krótkotrwałe. Zarówno w razie uzależnienia, jak i natręctwa, kłopot zaczyna się w chwili, kiedy moje działanie ma bolesne konsekwencje dla mnie albo dla osób mi bliskich.
Ale problem polega chyba na tym, żeby umieć ocenić, że zbliżam się do granicy.
A.K.: I to jest właśnie charakterystyczne dla uzależnienia – brak wyczucia tego momentu. Kiedy zaczynamy problem dostrzegać, zazwyczaj jesteśmy już właśnie uzależnieni.
Można jeszcze tłumaczyć sobie, że to specyficzny rodzaj uzależnienia. Łatwiej powiedzieć: „Co z tego, że mam czwartą pomarańczową spódnicę”, „Co z tego, że śledzę losy Hanki Mostowiak”, niż powiedzieć: „Co z tego, że dzisiaj też mam ochotę na whisky”.
A.K.: To prawda. Pozornie, powiedzmy „obyczajowo”, lepiej to brzmi. Ma mniejszy kaliber szkodliwości, w każdym razie tak nam się wydaje. Ale dokładnie wszystkie te zachowania cechuje jedno – kompletny brak krytycyzmu; nie widzę, że to robi mi krzywdę – to ważny element definicji uzależnienia. Każdego uzależnienia.
Widziałam w nowej reklamie znakomitą kredkę do oczu, kupię jeszcze tylko ją, wyjątkowo mi się podoba.
A.K.: Klasyczny przykład mechanizmu złudnej kontroli. Bo za tydzień zobaczę kolejną reklamę, a w niej ujmie mnie nie tyle sama mascara, co piękna Jessica Alba, której rzęsy będą niesamowicie długie. A przecież jestem podobna do bohaterki kolorowego modnego magazynu. I tak w kółko. Lista argumentów nigdy się nie kończy.
Zdaje się, że tak samo jak ich absurdalność.
A.K.: Mimo że WHO, czyli Światowa Organizacja Zdrowia, nie utworzyła jeszcze zapisu mówiącego o tej grupie uzależnień, nazywane są one ciągle jeszcze ogólnie „uzależnieniami innymi”, to uleganie im jest coraz częściej zauważalne przez terapeutów. Pacjenci, bo nie są to jedynie kobiety, nie zgłaszają się bezpośrednio z nimi, ale w trakcie terapii na nie trafiamy.
Rozumiem, że nową bluzką szukam potwierdzenia, że jestem fajna. A kiedy zaczynam żyć życiem serialowej bohaterki, pewnego dnia okazuje się, że ważniejszy od spotkania z przyjaciółmi jest kolejny odcinek – co to dla mnie oznacza?
A.K.: W tym wypadku też przede wszystkim należy zadać sobie pytanie: po co to robię, co to ma zmienić? Wiem, że zadanie go sobie nie jest łatwe, ale jest kluczowe. Jeżeli czekam z wypiekami na to, co wydarzy się u Hanki Mostowiak, powinnam zadać sobie pytanie: „Co takiego jest w moim życiu nie tak, że nie żyję własnym, że od własnego uciekam?”. Czego mi w nim brakuje? Bo oddałam się do świata wyretuszowanego, nierealnego – to warto podkreślić. Ktoś powie, że nie ma przecież nic złego w oglądaniu serialu. Nie ma. Problem pojawia się wówczas, gdy zaczynam podporządkowywać temu swój grafik. Nie oszukujmy się, ludzie nie robią świętości z oglądania serialu, jeżeli potrafią zrobić święto z własnego dnia. Uciekam, czego przejawem są uzależnienia. Trzeba pamiętać, że nasze wyobrażenie o lepszym życiu sąsiadki, pani z reklamy czy bohaterki serialu jest jedynie naszym wyobrażeniem. Mamy skłonność do działania wedle powiedzenia: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. A to w emocjach przekłada się często np. na próby sztucznego, bezzasadnego ulepszania siebie, które w cudowny, magiczny sposób ma zmienić moje życie. Od takiego zalepienia emocjonalnych deficytów przed ekranem czy w centrum handlowym do uzależnienia się od tego, co daje chwilową przyjemność, może być bliżej, niż sądzimy. Kiedy więc zaczynamy robić coś, nawet niewinnego, ale nałogowo, pierwsze pytanie musi brzmieć: po co, czego mi brakuje? Po co mi ta spódnica, czy dzięki niej naprawdę odmieni się moje życie…?
Rozmawiała:
Karolina Morelowska
karolina.morelowska@guj.pl
Dodaj komentarz