Często doświadczasz paniki z powodu dziecka? A może trapi Cię niepokój lub uczucie porażki? Sprawdź, czy to aby nie wina internetu…
Zastanawiamy się często, jak pokolenie naszych matek i babć poradziło sobie z troskami opieki nad dzieckiem bez wszechwiedzącego dr Google. Mało kto miał przecież w domu książki wyjaśniające wszystkie tajniki pielęgnacji niemowlaka czy rozwoju dziecka. Skąd wiadomo było co robić? Jakim cudem dało się przebrnąć okres poznawania potrzeb maluszka i nie zwariować ze strachu?
Odpowiedzi na powyższe pytania są dość proste i oczywiste – wiedzę o macierzyństwie przekazywano z pokolenia na pokolenie. Babcie uczyły więc swoje córki, jak przykładać noworodka do piersi i co robić w przypadku zastojów mlecznych. Damska część rodziny przekazywała sobie „tajną” wiedzę na temat zdrowia matki w ciąży czy żywienia niemowlaka. Od wieków też źródłem cennej wiedzy były położne, a później pediatrzy. Co się zmieniło?
Bardzo dużo. W ciągu ostatnich kilku dekad medycyna dokonała takiego postępu, że wiele twierdzeń udało się zweryfikować, a nawet obalić. Wbrew wcześniejszym wytycznym nie podajemy więc dziś noworodkom soku z marchwi i nie sadzamy kilkumiesięcznych dzieci do chodzika. Pojawiły się za to szczepionki i specjalistyczne mleka modyfikowane. Nikt nie zachęca już, aby zostawić maluchy do wypłakania przed uśnięciem, a karmi się na żądanie, a nie co trzy godziny z zegarkiem w ręku.
Te dość zasadne zmiany poglądowe sprawiły, że na metody mam i babć patrzymy dziś z przymrużeniem oka. Niestety, również pediatrzy stracili nieco na estymie, bo przy tej samej infekcji jeden poleca homeopatię, drugi bańki, a trzeci zapisuje antybiotyki na życzenie. Współczesna kultura napędzana mass-mediami zachęca do kwestionowania opinii medycznych, a każdy czuje się mądrzejszy od lekarza.
Młode mamy w całym tym chaosie informacyjnym czują się często zagubione i nerwowe – za wszelką cenę chcą uchronić dziecko przed najgorszym, ale nie zawsze wiedzą jak. Nic dziwnego, że internet z tysiącem odpowiedzi na każde pytanie staje się wyrocznią.
Jest zjawiskiem absolutnie normalnym, że niemowlęta często płaczą, mają wysypki, posapują, nie chcą czasem jeść czy mają luźne kupki. Niestety, troskliwa mam,a mając pod ręką zawsze aktywną wyszukiwarkę internetową zbyt chętnie konsultuje niepokojące objawy z Googlem, raczej niż pediatrą. W efekcie otrzymuje zastraszające często diagnozy od autyzmu, przez nowotwory, aż po zapalenie opon mózgowych. Internet nie ma bowiem wykształcenia medycznego i „wypluwa” nam wyniki, które są najchętniej czytane, a gorące tytuły zawsze przyciągają publiczność.
W 9 przypadkach na 10 diagnoza z sieci będzie więc nieprawidłowa, bo symptomy pojawiające się maluszków są na tyle nieswoiste, że mogą być oznaką błahego zmęczenia i poważnej infekcji. Strach o ukochane dziecko spowoduje jednak, że najprawdopodobniej skupimy się na tym najczarniejszym scenariuszu. Efektem bywają łzy, stres, nerwy, pogorszenie atmosfery w domu i to najczęściej zupełnie bez powodu. Wszystko to może oczywiście negatywnie odbić się na maluszku.
Dobra rada: Nie każda obserwacja zmiany stanu u niemowlęcia jest SYMPTOMEM choroby. Nie próbuj na siłę wyszukiwać, co może oznaczać każdy pojedynczy objaw. Jeśli niepokojące zjawiska utrzymują się i ewoluują, skontaktuj się z lekarzem pediatrą.
Internet ma też inną ciemną stronę i bywa ona jeszcze bardziej zgubna. Mowa o „istnieniu” w mediach społecznościowych i dzieleniu się swoim życiem, obawami i sukcesami z innymi mamami on-line. Z jednej strony to zjawisko zdecydowanie zrozumiałe, zwłaszcza w obliczu domowej izolacji w otoczeniu brudnych pieluszek i niemowlęcych krzyków. Z drugiej, zamiast internetowej społeczności wsparcia i otuchy często lądujemy w wyimaginowanym świecie instagramowych filtrów.
Dzielenie się fotografiami, filmami i wyznaniami przyjęło bowiem wymiar niezdrowej konkurencji. Rywalizujemy o like’i czy komentarze, próbujemy pokazać swoje życie w lepszym świetle, a przy okazji dajemy się zarazić kompleksami. Co gorsza, spędzamy na scrollowaniu coraz więcej czasu, a reakcje mniej lub bardziej obcych ludzi stają się zbyt ważne. Media społecznościowe napędzają też decyzje o zakupach (niekoniecznie potrzebnych), odkładaniu szczepionek (zdecydowaniu szkodliwym) czy sposobach spędzania czasu z dzieckiem (nie zawsze najbardziej udanych).
Dobra rada: Traktuj media społecznościowe z dystansem. Jeśli możesz, unikaj chwalenia się swoim dzieckiem – zagwarantuj mu luksus 100% prywatności. Nie porównuj się z innymi mamami, nie wdawaj się w ostre dyskusje, a nade wszystko nie spędzaj w sieci więcej niż godzinę dziennie!
Czy internet jest więc samym złem dla świeżo upieczonych rodziców? Niekoniecznie. Trzeba jednak umieć oddzielać plewę od ziarna.
Zamiast Instagrama, Facebooka czy Tik-Toka wybieraj więc eksperckie strony dla mam. Poszukuj tekstów z wiarygodnymi źródłami i skup się na meritum. Czytaj ze zrozumieniem, pamiętając, że każde dziecko, rodzic i dom jest inny, a szufladkowanie najczęściej jest krzywdzące. Sprawdzaj też informacje w kilku niezależnych źródłach, a najlepiej konsultuj je z lekarzem.
Co pozytywnego możesz wynieść z internetowych stron dla kobiet w ciąży i matek? Choćby odpowiedzi na takie pytania jak:
… i wiele, wiele innych. W serwisie Niebieskie Pudełko stawiamy na fakty i eksperckie opinie. Jeśli są pytania, na które nie znalazłaś u nas odpowiedzi – napisz!
Tagi: internet, sharenting, social media
Dodaj komentarz